Komentarze: 2
Ech nie będę się tu dzisiaj dużo rozpisywała. Miałam dzisiaj poprawkę z examinu maturalnego (ustna matematyka). Godzinę wejścia na salę miałam wyznaczoną na 11. Dzień wcześniej, o czym już wspominałam umówiona byłam z dwiema koleżankami na spotkanie w szkole, z jedną po 10.00 z drugą o 11. Do szkoły zawiózł mnie brat, Marta przyszła chwilkę później. Była godzina po 10.00 gdy moja profesorka pani G…. zobaczyła mnie na korytarzu, i powiedziała, żebym poszła po klucz od sali i w środku poczekała na komisję. Za chwilkę przyszła ona sama, wyciągnęłam zestaw numer 11 siadłam w ławce, i przygotowywałam się, ja wiem z 30 min na pewno. Jedno zadanie miałam z „niezależności zdarzeń” drugie to było „równanie liniowe” a trzecie z trygonometrii, z której jestem lewa i blada jak ściana. No nieważne, poszło mi dobrze, mam dostateczny, ale jak zwykle otarłam się o 4, gdyby nie fakt, że dyrektor zapytał mnie, z tego równania, „jakie to jest równanie” a ja powiedziałam „linii prostej” a nie jak powinnam „równanie liniowe” Jak zawsze głupota i tyle. No, przygotowanie poszło w miarę dobrze, w międzyczasie przyszedł dyrektor i pani dyrektor, a to, dlatego, że gdybym weszła o 11, w komisji siedziałby pan J….. . Z nim by nie było tak dobrze, zawsze o coś pytał, dogadywał. Zrobiłam wyszłam, za trzy minutki wołają, pani dyrektor gratuluje – dostałam 3. Już mogę odpoczywać, aż całe cztery dni wakacji.